Krótki wyjazd weekendowy, do zabrania tylko kilka
drobiazgów, więc pakowanie powinno zając kilka minut i w drogę. Niestety
niekoniecznie w naszym przypadku.
 |
źródło: darmowe zdjęcie z Internetu |
Pakowania specjalnie nie lubię, gdyż wiąże się to z:
- bieganiem po całym domu w poszukiwaniu
odpowiednich rzeczy,
- szykowaniem dużej sterty rzeczy w jednym miejscu,
- wymyśleniem gdzie to wszystko spakować oraz znalezieniem
odpowiednich walizek, toreb,
- dopychaniem rzeczy kolanem, aby upolowane wcześniej
walizki lub torby chociaż trochę się zamknęły,
- zgromadzeniem całego wyjazdowego dobytku w pobliżu garażu
aby M mógł te klocki sobie poukładać po swojemu, bo to już jego działka.
Tym razem wyjazd jest krótki, więc daruję sobie robienie
listy. Zaczynam od kosmetyków, szukam odpowiednich małych buteleczek, bo nie
potrzebuję wielkich gabarytów. Po przetrzebieniu odpowiedniego koszyczka mam
zestaw kosmetyków. Nie zauważam rozsypanego pudru w szufladzie, nie ma na to teraz czasu. Idąc za ciosem pakuję moje rzeczy, poszło gładko, bo
wszystko jest w jednym miejscu. Zadowolona robię przerwę w pakowaniu.
 |
źródło: darmowe zdjęcie z Internetu |
Postanawiam poskładać i uprasować pranie, będzie łatwiej po
powrocie, poza tym część rzeczy mogę
zabrać na wyjazd. Rozkładam deskę, włączam
żelazko, które strasznie buczy, spragnione wody. Staram się dawać wodę zdemineralizowaną,
ale właśnie się skończyła, buczenie staje się nieznośne, nie wytrzymuję i
wlewam zwykłą wodę - masz zapchaj się i przestań buczeć. Żelazko z radości
zaczyna mrugać do mnie czerwonym światełkiem, jak miło, nawet mu odmachuję. Miga
i miga, zdążyłam już większość rzeczy tych nie do prasowania poskładać, a to
ciągle świeci, wciskam ok i tym razem mruga niebieskie światełko, dobrze jeszcze
chwila i będzie można prasować. Ciekawe kto będzie szybszy- ja ze składaniem
rzeczy, czy żelazko? Jest remis, mogę zacząć prasowanie. Potem tylko segregowanie,
co jest czyje i roznoszenie rzeczy po pokojach. Najgorzej jest z bielizną. Z rajstopami i skarpetkami dawno się poddałam – tam gdzie nie ma metki to dla mnie
czarna magia, które rajstopy/ skarpetki są Najstarszej a które Średniej.
Podział robię na chybił trafił, niech to uzgadniają ze sobą.
Najmłodsza jest wyjątkowo spokojna, idę do kuchni, gdzie podłoga jeszcze trochę się klei, a dlaczego
możecie przeczytać
tutaj. Po czwartym razie na mokro poprzedniego dnia
zdecydowałam się na tradycyjne mycie szczotką, przy okazji szorowałam fugi, ostatkiem
silnej woli powstrzymałam się od odsuwania lodówki i szafek, bo z poziomu
podłogi brud wyraźnie się ze mnie śmiał. Dzisiaj jeszcze raz robię na mokro,
może jeszcze kilka razy i w końcu przestanę się przyklejać.
Idę dalej do garażu-
królestwa M, do którego ostatnio mnie bardzo ciągnie, wyciągam wspaniałe
kobyłki i nakładam 3-cią warstwę lakierobejcy na brakujące półeczki do regału. Kolor
jest stanowczo za ciemny, spod spodu wychodzi szpachla na sękach, którą
położyłam zupełnie niezgodnie z instrukcją po pierwszej warstwie lakierobejcy gdy
sęki zaczęły mi przeszkadzać. Zupełnie nie przejmuję się tymi drobiazgami. Z
kolorami robię eksperyment, nakładając za każdym razem inny kolor aby chociaż
trochę zbliżyć się do koloru regału, raczej z marnym rezultatem. Trudno,
postawimy książki i nie będzie tak bardzo widać.
Korzystając z okazji, że Najmłodsza śpi oddaję się
nieodpartej pasji zrobienia mojego pierwszego decoupage. Moją ofiarą są stare
podkładki korkowe- tak z ciachane, że nic im nie zaszkodzi. O decoupage będzie
oddzielny wpis. Teraz jestem na etapie lakierowania, zabrałam odpowiednie pędzle
dzieciom, stwierdzając, że Mamusi w tej chwili bardziej się przydadzą, a one i
tak maja kilka pędzli. Pasja tworzenia jest bardzo silna, więc coś trzeba
poświęcić. Maluję pierwszą warstwę lakieru, trzeba odczekać godzinę do
następnej. Przy potężnej pasji godzina to bardzo długo, muszę się czymś zająć.
Jadę na zakupy z D oraz Najmłodszą. Po biegu przez sklep,
naładowaniu 2 wózków, bo w jednym jest Najmłodsza i tam niewiele rzeczy się
mieści wracamy do domu. Zanim wyciągnę zakupy z bagażnika, w kurtce szlifuję i
jeszcze raz lakieruję podkładki, pasja tworzenia daje znać o sobie. Teraz muszę
zanieść zakupy D, oczywiście leje deszcz, więc doszczętnie moknę. U D muszę się
nieźle nagłowić i namęczyć aby upchnąć rzeczy w lodówce tak aby od razu nie
wypadły, udaje się.
Garaż odwiedzam jeszcze na chwilę aby pochować półki z
miejsca parkingowego. Idę umyć ręce i czym prędzej zabieram się za umycie zlewu
w garażu, jedno mleczko, drugie mleczko, szczotka i prawie jest idealnie,
zobaczymy co M na to powie.
Po przerwie technicznej wracam jednak do pakowania, ciuchy
Najstarszej, Średniej, Najmniejszej oczywiście coś na przebranie i na zapas,
kosmetyki, pieluchy, pościel i jeszcze pościel, łóżeczko, wózek, nosidełko,
buty, kapcie, kalosze, coś od deszczu itp. Itp. I tak wszystko 2-3 razy. Sterta
rośnie w oczach. Teraz jeszcze leki, na to, na tamto i na siamto i oczywiście
obowiązkowo plasterki, które często działają lepiej niż placebo. Najstarsza
przeziębiona więc jeszcze syropek taki i owaki. Z podręcznej apteczki robi się
wielka apteka przewoźna. No dobra jeszcze rzeczy na basen, drobne jedzenie na
drogę i gotowe. Ładuję torby i
toribiszcza, w sumie 7 sztuk bagażu na 2 dni, nieźle.
Miałam przed wyjazdem położyć jeszcze jedną warstwę lakieru,
ale Najmłodsza zażądała kąpieli, upomniała się o swój obiadek i narzekała na
ząbki, miała przekonującą, i bardzo głośną siłę przekonywania, trudno podkładki
muszą poczekać.
Wracam do łazienki i jednak zauważam rozsypany puder. W duchu gratuluję sobie systemu koszyczkowo - pudełkowego, bo puder na szczęście jest rozsypany tylko w jednym pudełku i o dziwo niedawno robiłam tam porządek. Myję pudełko, buteleczki z pudrami, podkładami itp, potem przemywam umywalkę i wycieram blat, problem z głowy.
Średnia i Najstarsza pakują jeszcze swoje plecaczki z
zabawkami i jesteśmy gotowi do drogi. Cała operacja z przerwami zajęła
praktycznie cały dzień, ale chyba mamy wszystko. Gorzej będzie z
rozpakowywaniem, ale teraz tym się nie przejmuję.
Komentarze
Prześlij komentarz