Postanowiłam spróbować decoupage.
Ot tak coś mnie naszło.
Poczytałam kilka wpisów w Internecie, pooglądałam kilka instruktażowych filmów
i stwierdziłam, że warto spróbować swoich sił.
Czym prędzej pojechałam do składu budowlanego po niezbędne
rzeczy – farbę akrylową, klej, lakier, pędzelek i wałek do farby. Oczywiście lało i
doszczętnie zmokłam, ale zupełnie się tym nie przejęłam, zdobyłam to, co
chciałam. 😊
Jakieś chusteczki wygrzebałam w domu, papier ścierny
zabrałam M z garażu, a pędzel do kleju i lakieru - dzieciom z ich dużego zapasu.
Uzbrojona w narzędzia, pełna
zapału zabieram się za pracę. Na pierwszy ogień idą stara podkładki korkowe,
którym nic już nie zaszkodzi. Jak to z początkami bywa popełniam całą serię
błędów. Dobrze, lubię się uczyć na błędach 😊
Po pierwsze:
Zgodnie z instrukcjami najpierw szlifuję podkładki, niezbyt
dokładnie – i to jest pierwszy błąd. Powinnam zedrzeć całą starą warstwę aby
nie wystawała potem spod serwetki.
Po drugie:
Potem maluję pierwszą
warstwą farby, efekt krycia jest średni, bo podkładki są ciemne. Powinnam
pewnie zrobić to gąbką. Niecierpliwie nakładam drugą potem trzecią warstwę,
oczywiście za szybko, na nie do końca wyschniętą farbę.
Po trzecie:
N farbę nakładam klej wodno-rozpuszczalny wymieszany z wodą.
Tym razem odczekuję aż klej wyschnie. Zabieram się za
serwetki, Wycinam mniej więcej pod wymiar podkładek. Oddzielam górną warstwę
serwetki – tę z nadrukiem. Przy jednej niechcący zostawiam 2 warstwy. I tutaj
kolejny błąd. Postanawiam tak zostawić, aby zobaczyć, co z tego wyjdzie.
Po czwarte:
Rozgrzewam żelazko, na podkładki z serwetkami daję papier do
pieczenia, przykładam żelazko. Niestety okazuje się, że moje żelazku
automatycznie wydziela parę. Robi pyf i para wylatuje. To źle, bo gdzieniegdzie
serwetki się zagniatają.
W jednej podkładce serwetka jest bardzo pognieciona więc
czym prędzej ją zmywam i zaczynam pracę od początku. Zmywam farbę, szlifuję
porządnie, maluję czekając aż wyschnie.
Po piąte:
Teraz kolej na lakier. Biorę pędzelek i delikatnie
lakieruję, starając się usunąć purchle z serwetek. Zauważam, że jak mocniej
przytknę pędzelek purchle robią się mniejsze (nie żeby wszystkie zniknęły, to
pewnie przez to żelazko i brak wprawy😊).
Przy ostatniej pechowej podkładce z takim zapałem maluję
lakierem, że robię dziurę w serwetce. Zaczynam proces od początku.
Po szóste:
Po polakierowaniu i wyschnięciu lakieru (na szczęście
kupiłam taki szybkoschnący, więc z trudem, ale wytrzymuję godzinę do kolejnej
warstwy) zgodnie ze sztuką szlifuję papierem ściernym. Mnie się wydaje, że to
taki z gramaturą 240, ale M wyprowadza mnie z błędu, że to 180 – czyli za
gruby. Uczynnie kupuje mi 400 – czyli taki delikatny. Kolejne warstwy szlifuję
już tym drobniejszym papierem.
Popełniłam całą masę błędów. Efekt jest daleki od idealnego,
ale ja jestem zadowolona i na pewno będę używać podkładek. Ta na dole po prawej stronie, to ta trzy
razy robiona.
Zamawiam kolorowe farby i całą stertę serwetek, już mam na
oku mnóstwo potencjalnych ofiar mojej działalności.
Teraz postaram się nie popełnić tylu podstawowych błędów. Zobaczymy,
czy mi się uda 😊
Komentarze
Prześlij komentarz