M wziął urlop, tak jak od 10 lat taki po polsku z miarką, pędzlem,
wkrętarką i innym sprzętem. Tym razem chce dokończyć temat obicia wiaty –
potencjalnego miejsca do trzymania różnych maszyn,
z blatami roboczymi, czyli
super przestrzeni do prac różnych i różniastych. Początkowo to miało być Jego
miejsce, ale chyba już się pogodził z myślą, że ja też tam wkroczę z moimi
różnymi projekcikami.
Temat wiaty przewija się u nas od paru lat, początkowo byłam
niechętna, bo przecież jest garaż, koncepcja jednak nam się zmieniała z biegiem
czasu. Niestety miejsce to było traktowane po macoszemu, na zasadzie prowizorki
i to się nam odbija czkawką. Zaczęło się od wylania podłogi na szybko, potem
powiększenia przestrzeni i dobudowy daszku, potem poprawy podłogi, zmiany
konstrukcji dachu, ot taka zabawa robić i poprawiać.
Goła przestrzeń nie może funkcjonować, więc stała się istnym
składem rzeczy takich i owakich, miejscem parkingowym okolicznych pojazdów,
sprawiając przerażające wrażenie.
Tym razem ma być już porządniej, żeby dało się funkcjonować.
Postanawiam trochę pomóc M, bo trudno mu się zmobilizować.
Zaczynamy od odgracenia przestrzeni, na pierwszy ogień idą rowerki, jeździdełka
i hulajnogi. Jest tego cała masa, bo dla jednej, bo dla drugiej. bo zdobyczne,
bo się przyda, bo jeszcze działa itp. Potem pora na przesuwanie jakiś regałów, ciężkich
i okropnych, M wspomaga się wózkiem transportowym bo bez tego nie damy rady.
Teraz zbieranina różności- śrubki, śrubeczki, haczyki, gwoździki. Sterta desek konstrukcyjnych
i takich do spalenia, 3 wielkie kartony z papierami do spalenia z naszymi starymi notatkami ze studiów, rachunkami i innymi
dokumentami, które zgromadziliśmy po porządkach w domu.
Pogoda nie zachęca do pracy, jest zimno i wietrznie,
dzielnie dalej walczymy, właśnie wypełniliśmy 3 olbrzymi worek na śmieci i
nadal gromadzimy śrubki, śrubeczki, haczyki, gwoździki. Wiatr się zmaga i z
odstawionych kartonów wyfruwają nasze dokumenty. Biegam po całej działce w
pogoni za starą prezentacją i rachunkami sprzed co najmniej 5 lat. Odkładam
kartki do kartonu, przywalam je czymś co znajduję pod ręką. Śrubki, śrubeczki,
gwoździki, śmieci. Idę odnieść wypełnione worki do śmietnika, droga jest
zawalona resztkami dachu, które wiatr rozsypał akurat na ścieżce. Aby się
przedostać najpierw musimy przerzucić resztki dachu na bok, dobra, da się
przejść.
|
źródło: <a href="https://pl.freepik.com/darmowe-zdjecie-wektory/tło">Tło wektory designed by Freepik</a> |
Kolejny podmuch wiatru
i znowu darmowy jogging. W drodze
powrotnej moja własna taczka postanawia się na mnie rzucić,
w ostatniej chwili
odskakuję, ha ha - nie trafiła mnie. Prawie kończymy
z odgruzowaniem
przestrzeni. Kartki jeszcze raz fruwają zanim M je przeniesie bliżej domu do
spalenia. Teraz można już zacząć działać dalej.
Część rzeczy przenosimy do garażu, przy okazji maluję moje
podkładeczki kolejną warstwą lakieru. Przerwa na herbatę, lecę wywiesić pranie i
nastawić kolejne, jeszcze 3 i wyjdę na prostą to znaczy będę już
w miarę na bieżąco.
Moja przerwa mocno się wydłuża, bo Najmłodsza domaga się
uwagi. Słyszę odgłosy wiercenia, stukania, przekładania drewna. Po pewnym czasie
okazuje się, że M zrobił kuku wkrętarce, która akurat bardzo się przyda do
pracy. Postanawiamy zawieźć zepsuty sprzęt do naprawy, ma to potrwać tydzień, czyli
lekka kicha, bo akurat w tym tygodniu
wkrętarka jest bardzo potrzebna. Trudno, trzeba działać dalej bez wkrętarki.
Kolejnego dnia dalsza część prac. M mierzy, przykłada poziomicę,
ja grzecznie robię za przynieś, podaj, pozamiataj i pomaluj czarną mazią beton.
Idzie nieźle, M jedzie po towar do obicia. Jest szansa, że uda się wstępnie
obić wiatę następnego dnia. Oczywiście to nie będzie koniec prac, ale
konstrukcja będzie już gotowa.
Nie mogę się tego doczekać. Już zamawiam przez Internet
różne farby i materiały potrzebne mi do moich prac.
Komentarze
Prześlij komentarz